Pożar w Drzewotechnice- 1958



Pożar, który wybuchł w obiektach Spółdzielni Stolarskiej "Drzewotechnika", stanowił dla jednostek Warszawskiej Straży Pożarnej poważne wyzwanie.

Natychmiast po oswobodzeniu prawobrzeżnej Warszawy o oddziału praskiego powróciła część strażaków, którym udało się uniknąć wywózki do Niemiec. Odnaleziono, ukryty wcześniej, samohód pożarniczy i strażacy pod dowództwem przedwojennego oficera kpt. H. Markowskiego rozpoczęła służbę.

Po pewnym czasie obowiązki komendanta straży w oswobodzonej części miasta objął por. H. Wilhelmi. 17 stycznia 1945 r., po wyzwoleniu całej Warszawy, w ocalałych częściowo koszarach przy ul. Polnej i ul. Chłodnej służbę rozpoczęli również powracający z obozów i z tułaczki inni strażacy.

Pozostałe przedwojenne oddziały były całkowicie zniszczone. Gdy parę miesięcy wcześniej mieszkańcy Warszawy opuszczali miasto, kierowani do obozu przejściowego w Pruszkowie, stolica jeszcze stała. Wprawdzie zrujnowana, zniszczona i spalona od bomb i pocisków, ale możliwa do szybkiej odbudowy. Jednak zbrodniczy plan okupanta, by w odwecie za Powstanie zniszczyć bohaterskie miasto, spowodował, że Warszawa stała się jedynie morzem gruzów.

Mimo to strażacy natychmiast stanęli do służby. Brakowało właściwie wszystkiego: samochodów, motopomp, sprzętu ratowniczego, żywności, umundurowania, pieniędzy. Zbudowano więc wózek umożliwiający transport ocalałego sprzętu i z nim udawano się na pierwsze akcje, ciągnąc go przez zagruzowane ulice. Tak wyrażało się przywiązanie do służby i miłość do Warszawy.

Powoli wracało życie do miasta i do straży. W połowie 1945 r. WSO otrzymała od władz miasta pierwszy samochód ciężarowy, który przerobiono na wóz strażacki, a następnie z wojska samochód pożarniczy „Mercedes" i 26-metrową drabinę mechaniczną. Strażaków przybywało, ale nadal warunki były bardzo ciężkie.

Poza gaszeniem pożarów strażacy wykorzystywani byli przy rozbiórce budynków, wypompowywaniu wody, wylewaniu fundamentów, likwidacji skutków katastrof, pełnili też dyżury w teatrach. Nie mieli mundurów, pracowali więc w cywilnych ubraniach.

Rok 1946 przyniósł dwa ważne wydarzenia, jednym z nich było nadanie Warszawskiej Straży Ogniowej Krzyża Walecznych za bohaterstwo okazane w obronie stolicy, drugim stała się bardzo krytyczna ocena władz miejskich za braki i uchybienia w służbie, organizacji, wyposażeniu i dyscyplinie. W tym to bowiem okresie kierowanie strażą przejęli ludzie bez autorytetu i odpowiednich kwalifikacji, gdy tymczasem dawni oficerowie pozostawali poza służbą, często objęci restrykcjami politycznymi.

Sytuacja zmieniła się, gdy warszawskim komendantem został kpt. szef Zygmunt Jarosz. W czasach jego komendantury dokonany został znaczący krok naprzód, przede wszystkim w zakresie stworzenia operacyjnego systemu zabezpieczenia miasta, a więc unowocześnienia systemu łączności i systemu powszechnego alarmowania, a także wewnętrznego systemu łączności, z wykorzystaniem urządzeń świetlnych, akustycznych i radiowych. Wróciło też wielu dawnych oficerów.

Stopniowo poprawiał się również stan wyposażenia straży. W użyciu było już ponad 60 samochodów pożarniczych, w tym drabiny mechaniczne, pojazdy z chemicznymi środkami gaśniczymi oraz 50 motopomp. Wprawdzie rozbudowie też uległa miejska sieć wodociągowa, ale nie zawsze miała ona wystarczające ciśnienie. Zintensyfikowano system przeciwpożarowej kontroli zakładów pracy, w których powoływano nieetatowych referentów ochrony ppoż. i komisje pożarowo-techniczne, ale nie zawsze działały one prawidłowo.

Ciągle jeszcze, mimo wielu wysiłków podejmowanych przez dowództwo straży, zastrzeżenia budził stan wyszkolenia załóg i duża rotacja kadrowa - wielu młodych strażaków, po odbyciu odpowiednich przeszkoleń, opuszczało szeregi WSO, znajdując lepiej płatne zajęcie. Te wszystkie problemy powodowały, że akcje gaśnicze, mimo wielkiego poświęcenia i ofiarności doświadczonych podoficerów i dowódców, były bardzo utrudnione.

Dodatkowo w tamtych czasach wielkie zagrożenie pożarowe w mieście stanowiło rozprzestrzenione budownictwo prowizoryczne. W pierwszych latach po wyzwoleniu zwiększone potrzeby zaopatrzeniowe Warszawy rodziły konieczność zarówno magazynowania wielu towarów, jak i tworzenia systemu niezbędnych usług. Zarówno więc magazyny, jak i zakłady usługowe, które powstawały szybko i w dużej liczbie, lokowały się w barakach lub innych pomieszczeniach prowizorycznych. Ich liczbę szacowano wówczas na kilka tysięcy.

Pożar w "Drzewotechnice" wybuchł w jednym z pomieszczeń produkcyjnych, wskutek nieostrożności pracowników, przelewających rozpuszczalnik. Ogień natychmiast obiął drewnianą szopę i zgromadzone wokół niej materiały i surowce drewniane. A było tego sporo, bo zakład, dysponując niewielkim terenem, wykorzystywał wszystkie możliwe miejsca na składowanie surowców i wyrobów gotowych. Szopy aż pękały od składowanej masy towarowej.

Nieliczny sprzęt gaśniczy, jaki był w zakładzie, był pozastawiany, a krany pożarowe z powodu słabego ciśnienia wody nie do wykorzystania.

Straż - z powodu zablokowania linii alarmowej i opóźnienia w uruchomieniu ulicznego ostrzegacza - przybyła zbyt późno i zastała sytuację już bardzo groźną. Wiele szop i baraków objętych było ogniem zagrażającym budynkom sąsiednim, wśród których były domy mieszkalne i składnica zielarska. Akcję utrudniał gęsty dym, więc większość sekcji pracowała w maskach. Pożar ugaszono wprawdzie w niecałą godzinę dzięki wysiłkom strażaków, ale dogaszanie trwało jeszcze długi czas.

Ta akcja ujawniła w sposób jaskrawy wszystkie braki i niedociągnięcia organizacyjne, z którymi WSP borykała się od dawna. Przede wszystkim zawodziła sieć wodociągowa, której stan nie pozwalał na pełne wykorzystanie, toteż często musiano korzystać ze zbiorników naturalnych. Miejska telekomunikacja nie gwarantowała szybkiego alarmowania, a ulicznych sygnalizatorów było za mało. Sprzęt pożarniczy był mocno wyeksploatowany. Akcja ujawniła poza tym braki w wyszkoleniu, jedna z załóg szafowała wodą ze zbiornika GBM w sposób, który spowodował jej brak w chwili, gdy szykowano główne natarcie.

Niebezpieczny pożar w „Drzewotechnice" skłonił także kierownictwo WSO do działań zmierzających do organizowania przez miasto, w miejsce prowizorycznych składów i budowli, wielkich magazynów handlowych.

Wdrożono akcję opracowywania planów dostosowania takich obiektów do wymagań ochrony ppoż., nasilono kontrole, podjęto walkę z prowizorkami budowlanymi.

W samej straży też nastąpiły zmiany. W ciągu kilku następnych lat wymieniono dużą część pojazdów - m.in. na samochody pożarnicze „Tatra", sprzętu, węży pożarniczych, aparatów oddechowych. Nadal brakowało drabin mechanicznych a problem ten stawał się coraz większy, bo Warszawa zaczęła budować się coraz wyżej.




Menu